Marcin Wolski Marcin Wolski
703
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek trzydziesty czwarty

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 1

 

 

*

Wśród niewielu innowacji wprowadzonych przez premiera w budynku Urzędu Rady Ministrów było wykrojenie w podziemiach miejsca na niedużą kaplicę. Tradycją się stało rozpoczynanie przez Szwendałę każdego dnia krótką mszą odprawioną przez ściągniętego z Gdańska księdza Franciszka Szczypiórę. Premier twierdził, że przed dniem ciężkiej pracy potrzebny jest mu czas na skupienie. Czasami w nabożeństwie towarzyszyli mu niektórzy członkowie gabinetu, choć generał Kiszonka zaglądał tu nader rzadko i nigdy nie przystępował do komunii.

Drugą modyfikacją było zorganizowanie w pobliskim pomieszczeniu z inicjatywy Wachmistrzowskiego salonu biologicznej odnowy, w którym centralne miejsce zajmował stół do ping-ponga. Nawet w godzinach pracy Lew lubi wyrwać się na kwadransik relaksu, jako że nawykły do pracy fizycznej zdecydowanie bardziej męczył się przy umysłowej. Piętnaście minut znęcania się nad celuloidową piłeczką robiło mu bardzo dobrze.

Owego dnia, zaraz po święcie zmarłych w kaplicy znajdował się sam Mietek. Siedział przy fisharmonii, na której zazwyczaj akompaniował do mszy. Była to jedna z wielu niespodziewanych umiejętności, jakie przyswoił w trakcie swego burzliwego życia. Tym razem jednak będąc sam, zamiast grać „Kiedy ranne wstają zorze”, próbował swych zdolności wirtuozowskich w ragtime’ach Scotta Joplina.

– Na mój gust to zakrawa na profanację – powiedział nagle, wychodząc ze ściany tajemniczy cudzoziemiec. Dziś nosił jeszcze inną twarz, którą bywalcy rautów w ambasadzie sowieckiej znali jako oblicze sympatycznego biznesmena i bankietowicza Saszy Gałganowa.

– Każdy chwali Pana Boga, jak umie – odciął się Wachmistrzowski. W kaplicy jego strach wobec cudzoziemca był wyraźnie mniejszy.

Faktycznie przybysz czuł się niepewnie zwłaszcza ze względu na światełko palące się przed Najświętszym Sakramentem. Ale na to szybko zaradził. Znikąd w jego ręku pojawił się ulubiony melonik, który ciśnięty przed siebie zawisł w powietrzu, tak że zasłonił światełko, odcinając potencjalny strumień pozytywnej energii od obu rozmówców.

– Nie jesteśmy z was zadowoleni, Mieczysław – powiedział, zaciągając z ruska. – Niedługo miną dwa miesiące tego premierowania, a nasze możliwości oddziaływania wobec twego pryncypała nie zwiększyły się nawet o włos.

– A co ja mogę – wybuchnął Wachmistrzowski. – Jestem tylko kierowcą.

– I przyjacielem. Nawiasem mówiąc, Szwendała powinien cię awansować przynajmniej na doradcę.

– Ale nie chce. Obiecuje i nic nie robi. Odsyła mnie do Pulla, ten do Cyrkla, ów do „Indyka”. I kółko się zamyka.

– Doskonale wiecie, jakie mamy możliwości oddziaływania. „Korek, worek i rozporek...”

– Znam to abecadło. Sęk w tym, że Lew nigdy specjalnie nie gorzałkował, a ostatnio w ogóle przestał pić. Co do kasy, zajmuje się nią osobiście Pull.

– Ale przecież wiadomo, jakie wielkie są potrzeby: żona, dorastający synowie, chciwa rodzina i powinowaci...

– Doskonale wiem, jaki „wódz” miął ciąg na szmalec. Ale ostatnio zrobił się sprytny. Nie dalej jak wczoraj przyszedłem z kilkoma propozycjami sponsorskimi, wszystko z rączki do rączki, bez świadków – to pogonił mnie do diabła... Przepraszam!

– Drobiazg. Takie sformułowania mi nie uwłaczają. Pozostaje trzecia opcja. Znasz Lilkę?

Naraz ściana kaplicy zmieniła się w ekran ciekłokrystaliczny, jaki w masowej produkcji miał pojawić się dopiero za kilkanaście lat, a na nim Mietek ujrzał bóstwo kroczące Nowym Światem. Była to szatyneczka, lat najwyżej osiemnaście, szczupła, smagła i tak seksowna, że można by od niej zapalić ognisko harcerskie.

 

Na ostatni odcinek "Cudu nad Wisłą" na Salonie24.pl zapraszamy jutro o godzinie 17. Książka jest dostępna w sprzedaży od września.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka