Marcin Wolski Marcin Wolski
614
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek trzydziesty trzeci

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 2

 

*

W drugiej połowie października życie polityczne znów nabrało przyspieszenia. 18 października w Berlinie ustąpił towarzysz Erich, wieloletni dyktator Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Sam nie wiedział, dlaczego to robi. Jeszcze 6 października wydawało mu się, że jest silny tak jak nigdy. Obchody 40-lecia DDR-u odbywały się z prawdziwie bizantyjskim przepychem. Toteż puścił między uszami ostrzeżenia Michaiła Korbaczowa, że wśród gorączkowych zmian na świecie żaden kraj nie może pozostać niezmieniony i obojętny wobec problemów, z którymi borykają się jego obywatele. – Socjalizm jest u nas niewzruszony – odpowiadał „krwawy Erich”, w którego aktach mnóstwo było ptaszków oznaczających kolejne ofiary zastrzelone w czasie nielegalnego przekraczania muru berlińskiego.

– Należy wyjść naprzeciw potrzebom społeczeństwa, zanim będzie za późno! – ostrzegał go na krótko przed swym odlotem sowiecki sekretarz generalny.

I towarzysz Erich wyszedł, wysyłając naprzeciw nielicznym garstkom warchołów i wichrzycieli zmotoryzowane odwody ludowej milicji. W Berlinie, w Lipsku, Dreźnie.

Odniósł sukces. Ciekawe jednak, że w parę dni potem ustąpił. Czy miał w tym jakiś udział młody oficerek z KGB o ruchach karateki, który nocą przeniknął do silnie strzeżonej rezydencji pierwszego sekretarza i złożył mu propozycję nie do odrzucenia? A może w przekonaniu starego komunisty dopomógł towarzyszący czekiście mężczyzna w meloniku, którego nie zarejestrowała żadna kamera.

Niedługo później, 23 października w obecności Szwendały przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Węgier proklamował z balkonu parlamentu w Budapeszcie odrodzenie Republiki Węgier, państwa demokratycznego i suwerennego.

– A kiedy zrobi to Polska? – dziennikarze dopadli Lwa Szwendałę, kiedy opuszczał gamach węgierskiego parlamentu. – Chcecie utracić wiodącą rolę w awangardzie przemian?

       Zaraz, zaraz, nie wszystko naraz! – odparł polski premier.


    

*

Nigdy chyba nie było większego ruchu między Moskwą a Warszawą. I nigdy ruch ten nie był bardziej spluralizowany. Latał do Warszawy minister spraw zagranicznych Rosji, budzący sporo sympatii Gruzin Eduard Nieporadze, któremu wybaczano nawet szczypanie stewardes. Kursował do Moskwy pełen staromodnego wdzięku jego polski odpowiednik Krzysztof Szczypaczewski, który jednak wolał szczypać stewardów.

Latali też przedstawiciele wszystkich rywalizujących skrzydeł partyjnych – Krabik, Słodzik, Killer czy Goryczko. Jastrzębie i gołębie, beton i ptasie mleczko. I każdy słyszał coś miłego. Jednym mówiono: „Trzymajcie się. Nie damy wam zginąć”. Innym: „Byle do wiosny!”. Jeszcze innym: „Korbi wnet się otorbi”.

Najciekawsze, że tajne służby mniej myślały o jakichkolwiek prowokacjach, a więcej o wielkiej grabieży socjalistycznego majątku.

Na tajnych szkoleniach aktywu SB i WSI profesorowie z dyplomem zdobytym dzięki fundacji Cartwrighta wpajali specjalistom od rozganiania tłumów i zrywania paznokci podstawowe informacje na temat giełdy, prawa gospodarczego i kodeksu handlowego.

– Podstawowa różnica między kapitalizmem a socjalizmem jest taka, że w kapitalizmie kto ma pieniądze, ten ma władzę, a w socjalizmie ten kto ma władzę...

– Ma pieniądze! – wyrwał się jeden z zasłużonych pracowników, który już wkrótce stać się miał pionierem wolnych mediów.

– Głupiś! – zgromił go prelegent. – W socjalizmie sama władza musiała wystarczyć.

Oczywiście nie wszystko można było załatwić przy pomocy skostniałych aparatczyków. Pewnego dnia w pewnej z podwarszawskich osad miejscowy szef SB zwołał zbieraninę mętów, paserów, cinkciarzy i chuliganów, i wręczywszy każdemu pół litra, zagaił:

– Koledzy współpracownicy, wkraczamy w nowy etap z prymitywną dość łobuzerką. Musimy iść z duchem czasu.

– Czyli co? – zapytał bandzior o ksywce „Baba”, który rozpoczynał swą karierę, rozwożąc węgiel.

– Ano to, co jest nieodłącznym składnikiem kapitalizmu. Musimy założyć mafię.

– Ale jak? My zwykłe wory.

– Zrobimy wam szkolenia, dostaniecie samouczki.

– A nie można by tak na jaki kurs do USA albo choćby na Sycylię – wyrwało się jednemu z przyszłych gangsterów.

– Nie bądźcie taki „Tomahawk”, jak się dorobicie, to sami tam pojedziecie.

Zapewne jak kraj długi i szeroki, podobnych rozmów było wiele, a na pierwsze efekty nie trzeba było długo czekać.

Najciekawsze, iż na Zachodzie nikt właściwie nie rozumiał, co tak naprawdę dzieje się w demoludach. A im kto większym był fachowcem, tym wiedział mniej. Profesor Zbigniew Olszyna, największy amerykański specjalista od geopolityki i doradca kilku prezydentów USA, twierdził wręcz, że to, co się dzieje, nie może mieć miejsca, ponieważ przeczy jego wieloletnim prognozom. Z kolei wybitni ekonomiści zgodnie podkreślali, że próba zrobienia z socjalizmu na powrót kapitalizmu jest równie niemożliwa jak odzyskanie z jajecznicy jajka, z którego wykluje się pisklę. Nawet prezydent George Plush nie mógł uwierzyć, że bez jednego wystrzału wygrywa właśnie zimną wojnę, którą tylu z jego poprzedników gotowych było poddać. Do wyjątków należał Szwendała, który na początku listopada rozprawiając z niemieckim ministrem spraw zagranicznych Hansem Dietrichem Gonschorkiem, zaczął snuć prognozy na temat możliwego upadku muru berlińskiego.

– Nie za naszego życia, nie za naszego życia! – wzdychał pesymistycznie Gonschorek.

– A ja bym mu dał góra tydzień – rzucił w proroczym natchnieniu Szwendała.

 

Na następny odcinek zapraszamy w poniedziałek o godzinie 17. Książka jest dostępna w sprzedaży od września.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka