Marcin Wolski Marcin Wolski
535
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek dwudziesty szósty

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 2

 

 

*

Matka przyśniła się Kasandrze dopiero nad ranem z soboty na niedzielę, kiedy ta śniła o pieszczotach w ramionach Kamila. Można powiedzieć, interweniowała w ostatniej chwili. Jej głos brzmiał smutno.

– Nie możesz tego zrobić, córeczko.

– Czego, mamusiu?

– Doskonale wiesz, czego. Kochać się z tym chłopcem. Nieodwracalnie traciłybyśmy kontakt ze sobą.

– My? Ale z jakiego powodu?

– Tak już jest. Rzymianie wiedzieli o tym, stwarzając instytucje westalek.

– Kiedyś i tak to będzie musiało nastąpić. Chyba że wstąpię do klasztoru.

– Daj spokój z klasztorem. Chcę mieć wnuki.

– A więc o co chodzi? Mam czekać na niepokalane poczęcie?

– Chodzi wyłącznie o czas – odparła enigmatycznie Olimpia. – Jesteś teraz bardzo potrzebna. Widzisz to, czego inni nie widzą.

– To prawda, czasami wydaje mi się, że widzę...

– To nie złudzenie. Naprawdę widzisz. I kiedy nadejdzie moment próby, będziesz mogła wykorzystać swój dar.

– Nikt nie słucha ostrzeżeń Kasandry.

– Chyba że zakochany w niej mężczyzna? Wytrzymaj w czystości, póki jest to niezbędne.

– Jak długo? Tydzień, miesiąc? Cień matki zafalował, tak jakby zamierzał umknąć. Przytrzymała go siłą woli i doczekała się odpowiedzi.

– Myślę, że rok. Tak, rok i tydzień. Jakoś nie zwróciła uwagi, że takie same zdanie podsłuchała u dziwnych cudzoziemców. Zwłaszcza że myślała o czymś zupełnie innym.

– Przez ten czas stracę go.

– Jeśli go stracisz, będziesz miała namacalny dowód, że nie był wart twojego uczucia.

– A co będzie po roku?

– Zobaczysz. Pewne sprawy staną się nieodwracalne. A wy będziecie mogli wziąć ślub. Tu sylwetka matki zaczęła się rozmywać, odpływać.

Kasandra miała ogromną ochotę zawołać za nią, że nie ma zamiaru poświęcać swej miłości dla jakichś nieokreślonych celów, że spotka się z Kamilem i będzie, co będzie. Ale nie mogła poruszyć ustami, tak jakby ktoś zalepił je taśmą klejącą...

Równocześnie z głębi sypialni rozległ się delikatny brzęk. Potem mocniejszy i jeszcze mocniejszy. Tak jakby wzywał ją niewidzialny telefon.

Dziewczyna uniosła się na łokciu i w porannej szarówce ze zdumieniem zauważyła, że ciemna powierzchnia lustra faluje. Wstała, spodziewając się zobaczyć tam swoje oblicze. Zamiast tego ukazał się ciemny korytarz. Zatopiła w nim wzrok. Jej oderwana od ciała myśl pobiegła w przestrzeń, zawisła nad Warszawą. Zobaczyła dzwoniącego, siedział na górnym gzymsie Pałacu Kultury, powyżej galerii widokowej. Był bez melonika, zwiesił kozią bródkę i jakby węsząc, lustrował miasto.

Zorientowała się, że ją widzi.

– Jesteś tam – warknął – czuję cię. Czuję cię, mała podglądaczko. Wiem, że w tej chwili mnie obserwujesz. Wiem, że będzie cię korcić, aby mi przeszkodzić. Daremne żale, próżny trud... Dopadnę cię – zarechotał. – Mogę to zrobić w każdej chwili.

Przerażona przymknęła oczy. I cofnęła się do łóżka.

– Muszę się obudzić. Muszę koniecznie się obudzić!

I obudziła się.

Nad Warszawą noc jeszcze trwała. A ona dygocąc, zastanawiała się, co to wszystko może oznaczać. Na wszelki wypadek zaczęła się modlić.

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 21. Książka jest dostępna w sprzedaży od września.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka