Marcin Wolski Marcin Wolski
652
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek dwudziesty

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 0

*

Następny dzień wypełniły żmudne konsultacje z klubami, a następnie spotkanie z prezydentem Karuzelskim. Po generale trudno było poznać emocje, siedział zwykle sztywno, jakby połknął nie jeden, a trzy kije, jednak tego dnia wiele wskazywało, że utracił dotychczasową pewność siebie. Po prostu coś popsuło się w dobrze skonstruowanym scenariuszu. Jednak Szwendała zachowywał się z pełną rewerencją, jakby nie zamierzał wykorzystywać nowej sytuacji, przeciwnie: podkreślał wszem i wobec, że jego rząd ma charakter tymczasowy, nie będzie wykraczał poza dotychczasowe ustalenia umów sojuszniczych, a kiedy tylko Małopolskiemu się polepszy, on sam chętnie ustąpi mu miejsca. Czy wierzył w to? W tym czasie zapewne jeszcze tak.

Karuzelski czuł się zmęczony. Jego oparcie w Moskwie osłabło, a w kraju – wiedział, że starzy towarzysze po kątach zarzucają mu kapitulanctwo, nie zdając sobie sprawy, że gdyby tylko mógł, powtórzyłby nie jeden, a pięć razy stan oblężenia, bez okazywania już tak wielkiej cierpliwości, umiaru i miłosierdzia co wówczas. Ale nie mógł. Korbaczow miał inną koncepcję!

– Oczywiście z radością wysunę pańską kandydaturę na Prezesa Rady Ministrów, panie przewodniczący – wycedził ze sztucznym uśmiechem.

O wiele trudniejsza dla Szwendały okazała się rozmowa z Leszkiem Walutowiczem. Kandydat na ministra finansów i osobę odpowiedzialną za całokształt reform, dowiedziawszy się, że nie będzie wicepremierem, uniósł się honorem i oświadczył, że rezygnuje.

Szwendała przekonał go dopiero po dobrych trzech kwadransach, twierdząc, że teraz ma określone zobowiązania i że przy najbliższej rekonstrukcji rządu wróci do pierwotnej koncepcji Małopolskiego.

– Panie Leszku, masz to jak w banku! – zawołał.

Tymczasem Jarek Indykiewicz wziął się za konstruowanie exposé. Do pomocy przyjął znanego publicystę Piotra Bazickiego, autora słynnego przed laty „Traktatu o mendach”. Tekst wystąpienia, które planował pan Tadeusz, skrócili o połowę. Tchnęli w niego więcej życia i emocji, okrasili kilkoma kwiecistymi cytatami literackimi, usunęli też znaczną ilość wyrazów skomplikowanych i obcojęzycznych, które w ustach Szwendały mogłyby brzmieć sztucznie, a co gorsza przewodniczący, dla którego czytanie nigdy nie było mocną stroną, mógł mieć spore trudności z ich wymówieniem.

Wieczorem z tekstem zapoznał się sam Lew i ku żalowi Jarosława wykreślił kilka bardziej zdecydowanych sformułowań.

– Po co drażnić komuchów przedwcześnie – powiedział.

W sumie wyszła całość przepełniona patriotyzmem, wolą reformy gospodarczej, bez wskazywania zbyt mocno jej liberalnego kierunku. Dużo było o konieczności budowy państwa prawa, w którym obywatele czuli się bezpiecznie i podmiotowo, a zarazem respektowaniu prawa międzynarodowego (zniknęły za to istniejące w wersji przygotowanej przez Małopolskiego sformułowania o wierności obecnym sojuszom).

Szybko przeprowadzono też casting na rzecznika. Zamiast sugerowanego przez większość doradców Jarosława Kogucika wybór Szwendały padł na innego gdańszczanina, niedużego, brodatego doktora historii Andrzeja Drzymałkę, jednego z niewielu działaczy „Solidności”, który nie opuścił Lwa w najbardziej chudych latach. I był autorem jego podziemnej autobiografii.

– Ale ja nie mam doświadczenia w zakresie public relations – opierał sie Drzymałko. – Jestem historykiem drugiej wojny specjalizującym się w obronie Westerplatte.

– I bardzo dobrze. Nasz rząd będzie musiał się bronić nie gorzej niż major Sucharski i jego załoga.

To zdanie ostatecznie przekonało Drzymałkę – Szwendała, który publicznie chwalił się, iż nie przeczytał w życiu żadnej książki, znał nie tylko tytuł jego pracy, ale miał również pojęcie o zawartej w niej treści.

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 18. Książka jest dostępna w sprzedaży od września.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka