Marcin Wolski Marcin Wolski
4763
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek pierwszy

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 14

To kolejna nasza publikacja na Salonie24.pl. Jako Wydawnictwo Czerwone i Czarne postanowiliśmy wyciągnąć wnioski z ogromnego sukcesu książki Michała Majewskiego i Pawła Reszki "Daleko od Wawelu" i przedstawić Państwu w odcinkach opowieść tym razem z zupełnie innej sfery sfery political fiction. A w tym gatunku jak wiadomo, niedoścignionym mistrzem jest oczywiście Marcin Wolski. "Cud nad Wisłą" to historia alternatywna: co by było, gdyby wydarzenia z epoki polskiego przełomu 89/90 potoczyły się nieco inaczej, a bohaterowie tamtego czasu, między innymi Lech Wałęsa, kierowali się innymi intencjami...? Co by było, gdyby na działania Tadeusza Mazowieckiego czy Adama Michnika wpływ miały jakieś dziwne, nieziemskie siły?... Przekonajcie się Państwo sami. Opowieść "Cud nad Wisłą" pozwoli Wam spojrzeć na historię z przymrużeniem oka, ale też skłoni do przyjrzenia się jej z wielu punktów widzenia...

Dziś odcinek pierwszy, a każdego dnia z wyjątkiem sobót, niedziel i świąt zapraszamy na kolejne części zawsze o godzinie 18, chyba że odcinek wcześniej zapowiemy wyjątkowo inną godzinę.

 

 

 

Cud nad Wisłą

 

 

 

I.
Detonator zmiany

 

 

 

Nikt dokładnie nie wie, jak przebiegają stosunki między Niebem a Piekłem. Jednak biorąc pod uwagę, że obie strony funkcjonują obok siebie od dawien dawna, należy założyć, iż musiały wykształcić się między nimi jakieś procedury umożliwiające minimum wzajemnych kontaktów, przynajmniej do chwili, kiedy dojdzie do ostatecznego starcia pod Armagedonem, którego wynik podobno jest od początku przesądzony, choć Szatan nie chce przyjąć tego do wiadomości.

Możemy więc wyobrazić sobie, że istnieją jakieś wzajemne przedstawicielstwa, a może nawet ambasady, a urzędnicy – biesy dyplomatyczne i archaniołowie konsularni – spotykają się co jakiś czas, a nawet wchodzą w swoistą zażyłość. Kto wie, czy nie toczone są między nimi jakieś gry służące sprawdzeniu własnej determinacji, lub choćby tylko po to, aby nie wyjść z wprawy.

Tamtego wrześniowego dnia w prowincjonalnym punkcie kontaktowym na brzegu Wisły doszło do pewnej niezwykłej dyskusji zakończonej zakładem. Co więcej, istnieli nawet świadkowie tego zdarzenia, Kasia i Kamil. Co prawda Kamila Barczewskiego, studenta ostatniego roku historii i świeżo upieczonego dziennikarza pierwszej wolnej gazety w całym bloku wschodnim, trudno byłoby uznać za świadka. 12 września o godzinie 5.29 nad ranem był zmęczony, senny i zakochany. A właściwie w najważniejszym momencie zasnął wtulony w cudowny łuk utworzony przez posągową szyję Kasi i nie mniej piękne ramię, greckim rzeźbom podobne.

Od momentu opuszczenia przez Kasię prywatki u Jędrka Felgiewicza, w chwili kiedy zaczęło się naprawdę robić wesoło, a Julia pierwsza zdarła bluzkę, wołając, kto następny pójdzie w jej ślady, upłynęły cztery godziny długiego spaceru. Jakoś trudno było się rozstać. Już samo w sobie było to dosyć dziwne. Owszem, zdarzało się, że jakaś cnotka przestraszona perspektywą ostrego seks party opuszczała przyjęcie. Jednak Kamil nigdy dotąd nie gonił takich dziewcząt. Zwykle rozglądał się za jakimś innym towarem i przeważnie kończył wieczór celnym strzałem w łazience, garderobie czy pakamerze, gdzie bawiły się inne mniej pruderyjne parki. A teraz? Po prostu nie chciał jej stracić, nawet za cenę narażenia się na śmieszność. Samokrytycznie czuł, że wrzucił za szybkie tempo, licząc, że przy odrobinie alkoholu odezwie się w niej wreszcie południowy temperament, który Kasia winna odziedziczyć po matce Greczynce.

Nie odezwał się! I tak miał sporo szczęścia, że dziewczyna ze słowiańską wyrozumiałością wybaczyła mu nieobyczajne towarzystwo i podroczywszy się chwilę, pozwoliła odprowadzić się do domu. W skrytości ducha miał nadzieję, że dziewczyna zaprosi go do siebie albo wyrazi zgodę, by pojechać do niego. Niestety jedyne, co wywalczył, kiedy już doszli pod jeden z tych wysokich, przełamanych w połowie bloków przy ulicy Czerniakowskiej, to krótki spacer na drugą stronę Wisłostrady, aby zobaczyć wschód słońca. Niebo wprawdzie było zachmurzone, ale Kasia posłuchała go. Usiedli na betonowym ocembrowaniu Wisły, i już po chwili całowali się jak wariaci. Jednak o niczym więcej, na przykład pieszczeniu piersi czy penetrowaniu majtek, nie mogło być mowy. Po jakimś czasie przysnęli. Właściwie tylko Kamil zasnął w pełni, w przypadku Kasi była to raczej na wpół jawa, czuwanie z rozwartymi oczami jak u zająca gotowego poderwać się w wypadku nagłego zagrożenia.

I wtedy pojawiła się ta dwójka, a właściwie wyrosła nagle spod ziemi jak jeden z granitowych odprysków pomnika „Chwała Saperom” szpecącego park Kultury i Wypoczynku. Mężczyzna chudy, choć o silnych barkach, wyglądał na cudzoziemca, co podkreślał staromodny melonik kompletnie niepasujący do kraciastej jasnej marynarki i ortopedycznych butów dwukrotnie szerszych niż normalne. Nie był młody, a kozia bródka, nieduży wąsik i szara pobrużdżona cera postarzały go jeszcze bardziej. Jego towarzyszka, choć właściwie trudno ją tak nazwać ze względu na manifestowany dystans, wyglądała, jakby urwała się z balu karnawałowego. Miała elegancką błękitną sukienkę bez dekoltu, zresztą potencjalny dekolt nie miałby czegokolwiek odsłaniać, baletnica była bowiem płaska jak decha. Jej twarz, urokliwa, jakby pożyczona od modelki Botticellego nie nosiła śladu ani grama makijażu, a włosy wiły się wokół niej w naturalnych splotach. Co do wieku, mogła mieć zarówno lat piętnaście, na co mogły wskazywać jej chłopięce ruchy, albo i trzydzieści pięć, biorąc pod uwagę powagę malującą się na obliczu.

 

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 17. Wszystkie odcinki można też czytać w naszym lubczasopiśmie "Cud nad Wisłą".

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka